Notatki Coolturalne

Czytanie to jedno, ale równie przyjemne jest dzielenie się wrażeniami z lektury, szukanie rekomendacji i polecanie ciekawych książek, czyli wszystko, co się wokół książki i czytania dzieje.

Wszystko w porzo

Kryminał miejski, tym razem w Warszawie - fajna lektura, chociaż miałam obiekcje. Na szczęście się nie sprawdziło.

 

Więcej:

 

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/09/niech-jaskoki-krytykuja-spoki-ale.html?showComment=1380184357089#c8227907327601237420

 

Nie wiedziałam na co się porywam :-)

Nieźle zostałam przeciągnięta pod kilem.

Na tej książce powinno byc napisane ostrzeżenie, żeby przygotować się na niezłą jazdę.

Dobra, ale dla takich wrażliwców jak ja, ryzykowna bez przygotowania do gatunku.

 

http://www.notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/09/ale-jazda.html

Co powie tata? - Monika Jaruzelska wspomina

Idealne połączenie wspomnień, ciekawych informacji, ale bez atmosfery magla.

Więcej czytaj tu:

http://www.notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/09/opowiesc-bananowej-panienki-monika.html

 

Eli i Charlie na Dzikim Zachodzie czyli bracie gdzie jesteś?

Coś mi się wydaje, że częściej będę sięgać po książki dziejące się na Dzikim Zachodzie, to świetna odskocznia od współczesnych książek i historycznych powieści z innych okresów i szerokości geograficznych. Dlaczego tak rzadko siegamy po powieści tego gatunku?

 

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/09/eli-i-charlie-na-dzikim-zachodzie-czyli.html

Pilch jest po prostu niezawodny

Przeczytałam nową powieść Pilcha i jestem w stuporze. Słów brak na to, jaka ona jest dobra

 

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/08/o-kolekcjonerkach-srub-lewoskretnych-o.html

Papusza = historia Cyganki w pigułce

Tak się cieszę, że mogłam o niej poczytać, poznać trochę szczegółów z życia Cyganów, to dopiero początek, mam zamiar dowiedzieć się więcej.

 

http://www.notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/08/papusza-historia-cyganki-w-piguce.html

O takim jednym niedorobionym wampirze

Przepraszam, że nie zaglądam tutaj częściej, powinnam pododawać sobie blogi do obserwacji, ale nie mam czasu się tym zająć. Może we wrześniu.

 

No tak, brakiem czasu się wymiawiam, a z tej notki poniżej wynika, że mam go aż nadto, skoro czytam buble. No niestety, zdarza się najlepszym.

 

O niedorobionym wampirze rzecz ta będzie

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/08/w-telewizji-o-pilipiuku-niestety-nic.html

Cwaniary

Bałam się tej powieści, a okazało się, że dostałam do ręki książkę bardzo dobrą pod każdym względem i na pewno bym żałowała, gdybym jednak nie sięgnęła. Chociaż ten dreszczyk pod tytułem - chyba nie chcę wiedzieć, że takie życie też istnieje - mnie nie opuszcza

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/07/nie-jestem-cwaniara-czyli-o-tym-czego.html

Podróż do miasta świateł

Uczę się miłości do Francji, która do tej pory była mi obojętna. Dzięki powieści Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich i książce Paryż miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque, ta obojętność znacznie stopniała. A jak już skończę tę drugą, to pewnie zacznę zbierać pieniądze na kolejną podróż do Paryża i obejrzenie miasta oczami autorek

 

 

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/07/o-miescie-ktorego-nie-znam-o-czasach-w.html

 

Przyznaję się do winy

Zabiłam z zimną krwią.

No, może nie z taką zimną, bo gorąco było, ale okiem nie mrugnęłam

 

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/07/dzien-w-ktorym-usmierciam-pilcha.html

Uderzyła mi woda sodowa do głowy

Zawsze, kiedy czytam coś wyjątkowego moim zdaniem, boję się, że nie znajdę słów na opowiedzenie, jak mi się powieść podobała.

Tym razem strach był gigantyczny, bo bardzo chcę Was przekonać, że ta powieść jest wyjątkowa, chociaż saga, a to niby już było, chociaż o rodzinie, a to na pewno już było, chociaż... Nie ma żadnego chociaż. Wyjątkowa, świetna, zresztą poczytajcie u mnie na stronie

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/07/uderzya-mi-woda-sodowa-do-gowy.html

Prof. Mikołejko i jego atrakcyjny traktor

Od dziecka lubię rozmowy z ciekawymi ludźmi, jestem wampir na życiową wiedzę, na nowe spojrzenie na świat, na cudzą perspektywę. Uważam, że nie ma lepszej rzeczy od spotkania na swojej drodze mądrego człowieka, który zechce podzielić się z nami swoimi myślami. Zdarza się to coraz rzadziej, przynajmniej mnie.
Kiedy dostałam do ręki książkę prof. Zbigniewa Mikołejki i Doroty Kowalskiej - 'Jak błądzić skutecznie', mało o nim wiedziałam. Znany mi był jedynie z tego, że naraził się 'wózkowym', które go w jakichś programach lżyły, głównie zaocznie. W internecie wylała się taka fala nienawiści, że musiałam zajrzeć do tekstu, który to wywołał, w ten sposób matki furiatki przyczyniły się do mojego spotkania z niezwykłym człowiekiem. Tekst trafił do mnie. Jestem matką, w pewnym momencie życia oczywiście biegałam z wózkiem, ale 'wózkową' się nie czuję, bo nigdy nie byłam taka, jak te kobiety, o których on mówi. Matką jestem, ale to nie czyni mnie ślepą na dziwne zjawiska z macierzyństwem związane, wiele z nich razi i mnie, bo macierzyństwo wielu kobietom nie odbiera normalnego spojrzenia na świat, widzenia rzeczy złych, głupich czy po prostu idących w co najmniej dziwnym kierunku. Nie zabolało mnie więc to, co napisał, natomiast zachwyciło, że można tak bezkompromisowo wyrazić swoje myśli, jednocześnie uzasadniając je na tyle jasno, że czy się człowiek zgadza, czy nie, zgodzić się musi, że nie jakiś głupi frustrat to napisał.

 

Czytajcie dalej na http://www.notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/07/prof-mikoejko-i-jego-atrakcyjny-traktor.html

Wyjazdy do Polski i co z tego wynika dla mojego księgozbioru?

Tydzień temu wróciłam z Polski, oczywiście przywiozłam ze sobą książki. Zapraszam do Notatek Coolturalnych po wrażenia z wyjazdu i zdjęcia nabytków

http://www.notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/07/trudne-powroty-ale-w-walizce-jak-zwykle.html

 

Uwaga Spoiler!

Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy - 'Lilka' Małgorzaty Kalicińskiej

 

 

Sama nie wiem, czego się spodziewałam, chyba po prostu takiej ujutnej powieści dla pokrzepienia serc jak Rozlewisko, które dla odmiany (od wielu opinii) podobało mi się bardzo. Kupiłam ją na targach w zeszłym roku, a że bywam niezwykle rzadko, szczególnie mi się dobrze kojarzył ten zakup. Uwielbiam format tej książki, miękka, dobra czcionka, marginesy akurat, miło się czyta. No właśnie - by się czytało, bo książka nadal na półce, a ja dostałam audiobooka czytanego przez Martę Klubowicz i przepadłam. Ach jak ona to potrafi, marzy mi się więcej audiobooków nagranych przez nią.

Po wrażenia z lektury zapraszam TU

Houston mamy problem wymiata

Niedawno odsłuchana, przy wybuchach śmichu niekontrolowanych zupełnie, w miejscu publicznym, w samochodzie, nie raz mało nie wpadłam do rowu, nie raz patrzyli na mnie jak na wariatkę. Polecam i zapraszam na bloga do przeczytania recenzji

 

http://notatkicoolturalne.blogspot.ie/2013/05/houston-mamy-problem-wymiata.html

 

Co słonko widziało według Marii Ulatowskiej

 

O Marii Ulatowskiej słyszałam wiele, zanim jeszcze sięgnęłam po jej powieści. Nawet wygrałam dwie w zeszłym roku, dostałam z dedykacją, ale co ja będę ściemniać, nigdy mi to nie wychodzi, utknęły w stosie obok łóżka i je tylko co tydzień, z dwudziestką innych, odkurzam.

Jawi mi się ona jako osoba empatyczna, o wielkim sercu dla ludzi i zwierzaków, mądra wiekiem i zdobytym doświadczeniem, toteż kiedy sięgnęłam po Kamienicę przy Kruczej, odczuwałam nic poza wielką ekscytacją z nadchodzącego spotkania - mnie, czytelnika z autorką, oraz z historią o domu, ludziach tam mieszkających, takie lubię najbardziej.

Jakież było moje rozczarowanie, bodaj największe w całym moim czytelniczym życiu. Siedzę od dwóch dni z nosem na kwintę i się zastanawiam, co począć, co napisać? Dawno temu, kiedy zakładałam ten blog, postanowiłam - tylko szczerze. I tak też będzie, ale postaram się merytorycznie wyłożyć, dlaczego mi się ta powieść nic a nic nie podobała. Chociaż trudno będzie, bo takie emocje mną targają, mam ochotę tupać jak mała dziewczynka, że tak się po prostu czytelnikowi nie robi, to nie fair.

Otwieram książkę, pięknie miękko wydana, przyjazna, a okładka cudo. Mimowolnie, jako fanka serialu 'Dom', uśmiecham się do obrazka, bo mam nadzieję, że dostanę na piśmie coś podobnego do filmu. Ale też i nie mam oczekiwań, że to będzie powtórka z rozrywki. Wiem, że Warszawa to naturalne środowisko Marii Ulatowskiej, więc czekam na niepowtarzalny klimat, na utrwalenie ulotnych smaczków tego miasta, jak tylko ktoś, kto tam mieszka i lubi to miasto, potrafi najlepiej.

Zaczyna się - pierwsze stronice, dziewczyna dowiaduje się, że nie jest dzieckiem ludzi, których do tej pory miała za rodziców, kolejne stronice przynoszą opowieść z roku 1940, jak to pani Parzyńska znajduje zawiniątko, które szybko okazuje się żydowskim dzieckiem oddanym przez małżeństwo Kornblumów pod opiekę dobrym ludziom. Wiadomo, zaczyna się wojna, straszne czasy dla Żydów, chcą by przynajmniej ich dziecko miało lepsze życie i szansę na doczekanie końca tej zawieruchy. Cóż za historia, aż ręce zatarłam. Pognałam kurcgalopkiem do kuchni zrobić sobie kawę, z książką w ręku, przecież się nie mogłam ani na chwilę rozstać z tą historią. Poznajemy bliżej rodzinę Kornblumów, ona katoliczka, więc okazuje się, że i dziecko nieżydowskie, no ale dla najeźdźców różnicy nie ma, biorą wszystkich jak leci. On lekarz, ortopeda, bardzo ceniony. O jeżu, myślę sobie, ale to będzie ciekawe, jak ja lubię, kiedy bohater jest lekarzem.
Szybko okazało się, że lubić sobie mogę, ale bohater znika. Zanim się zaczęło, już się skończyło - i to w zasadzie motyw przewodni tej książki. Żadnych emocji, chociaż na to czekałam. W powieści pojawia się Piotr Tarnowski, na jednej stronie ma lat 13, zaraz już 17 - myślę, zacznie się, teraz się zacznie, Piotr to wielkie pole do popisu. Faktycznie przewija się przez powieść, raz ma kalosze, raz już kamasze za duże, coś tam w getcie, traci rodziców, wymiotuje na widok trupów w powstaniu warszawskim, jest ranny, dostaje ciuch od przygodnej staruszki, wychodzi z miasta z innymi powstańcami, jest w obozie jenieckim, od obrotnej ciotki dostaje cebulę na szkorbut, wracając z niewoli poznaje Elżbietę w ciąży, będącej wynikiem gwałtu przez bauera, żeni się się z nią, przyswaja dziecko, na początku jest fajnie, potem beznadziejnie, romans... Za szybko, beznamiętnie? Tak jest właśnie w książce. Nie daje nam autorka żadnych emocji, po prostu wygląda to tak, jakbyśmy dostawali listę tego, co widziała mucha na ścianie lub co słonko widziało.
Tosia poznaje prawdę o sobie, mała jest, nic nie rozumie, dowiaduje się w późniejszych latach, co spotkało Żydów, czyli jej ojca prawdopodobnie, ale jakoś przechodzi to bokiem, potem traci kolejno rodziców, wychodzi nieszczęśliwie za mąż, wszystko to zarysowane, jakieś migawki, rozmowy, nieudolne to takie. No popatrzcie sami - spotyka po latach Piotra, 13 lat od niej starszego, zawiązuje się między nimi uczucie, a ona do niego w takie słowa:

 

"- Piotrze, przepraszam za wścibstwo, ale widzisz, my, kobiety, musimy, no rozumiesz, po prostu musimy wszystko wiedzieć. Nie gniewaj się więc, że pytam, tylko odpowiedz z własnej i nieprzymuszonej woli: czy ty się rozwiodłeś? Bo gdyby twoja żona umarła, dowiedziałabym się o tym choćby z jakiegoś nekrologu. delikatnie więc pytam, co z panią Elżbietą? " (str.217)

Wydawałoby się, że historia Tosi, dziecka przygarniętego w tak dramatycznych okolicznościach, z tak ciekawym pochodzeniem, potem trudnym życiem, która poszła w ślady prawdziwego ojca i też została ortopedą, w pogmatwanym związku z mężem partyjnym kacykiem, w politycznie trudnych czasach to gejzer emocji i całej ferii uczuć. Nic bardziej mylnego. Im bardziej tam zaglądał, tym bardziej go tam nie było.
Cały czas dawałam tej książce szansę, nie mogłam uwierzyć, że tak się toczy i toczyć będzie. Aż doszło do sceny, kiedy ona, bo lubi teatr, klaszcze na stojąco na spektaklu 'Dziadów' w 1968, wraz z mężem wysoko postawionym działaczem i oboje nie wiedzą, co za historia rozgrywa się wokół tej inscenizacji i dlaczego te rozruchy. Ona niby słucha Wolnej Europy, a on na samej wierchuszce. I tak sobie klaszczą i nic nie wiedzą, poszli do samochodu, widzą manifestację i konwersują w samochodzie, on, że rozrabiają, ona się oburza na te słowa, ale jakoś tak jak anemik na meczu piłki nożnej. To była strona 250, nie zdzierżyłam, rzuciłam książkę w kąt - będzie tego. Jak się nic do tego momentu nie stało, chociaż milion razy mogło, a jedyne emocje odczułam na wieść o tym, że Kornblumowie zastrzelili ukochanego psa, bo by ich zdradził, kiedy się ukrywali, to szkoda czasu i atłasu, mam milion lepszych książek na półkach. Za stara jestem na to, żeby ciągnąć tę nierówną grę.
Obiecywałam sobie po niej dużo, a dostałam placebo literackie. Łykałam jedną scenę za drugą, z wielkimi nadziejami, ale bez żadnego efektu, bo to tylko jakieś tam składniki słodzące i massa tabulette, faktora głównego, czyli uczuć - zero. Jakaś wyliczanka jedynie - Tosia, Piotr, Aniela, enedue konfacela, piesek, kotek i Pawełek, a Ludwika prze-go-ni-my  won. Do tego jeszcze tyle innych nazwisk, ludzi i miejsc, o zdarzeniach i latach nie wspominając. Czasem naprawdę mniej znaczy więcej, a więcej znaczy katastrofa.
Autorka na samym początku pisze, że wprawdzie akcja rozgrywa się na tle wielkich wydarzeń historycznych, ale ona ich opisywać nie będzie, bo już wcześniej zrobili to inni. Toteż ja wcale nie chcę, żeby mi Maria Ulatowska opowiadała o pakcie Ribbentrop - Mołotow, ale jak się ma Warszawę w trakcie powstania, wojny, getto i takie fajne postaci, to może by z nich coś wycisnąć, a nie latać między bohaterami i latami jak, nie przymierzając jej własny Dawid Szelenbaum po pustym sklepie.
Z tej mąki mogła być powieść, która by mi serce wyrwała, przemieliła i wstawiła w klatkę piersiową z powrotem, i to bez znieczulenia. A dostałam długi, żmudny marsz i obtarłam sobie piętę. Za mało, za słabo. Tak mi przykro.